niedziela, 27 marca 2016

[10] "Pan będzie zadowolony"

Perspektywa Clary:
Kończyłam właśnie swój makijaż, gdy usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Szybko dokończyłam podkreślanie oka czarną kredką, po czym odebrałam, przykładając komórkę do ucha.
- Co tam, Iz?... Tak, jesteśmy już prawie gotowi... Wiem, że prawie to za mało, Iz... Ale nie praw mi morałów!... Ok, zaraz będziemy...
Widać, że dziewczyna jest nieźle nakręcona na przyjęcie z okazji jej nagłego powrotu do zdrowia. Cieszę się, że jej samopoczucie jest tak wysokie. Przynajmniej można ujrzeć uśmiech na jej twarzy, a to mnie najbardziej zadowala, odkąd Aleca pochowano w Mieście Kości.
Jako że Iz wydzwania do mnie od rana, bym tylko zdradziła jej w którym momencie przygotowań tkwimy...
Jace! - zawołałam, a blondyn od razu pojawił się obok mnie - Wyczyść buty, zmień marynarkę, idź szybko do fryzjera i obetnij paznokcie, ok?
- Czemu zachowujesz się jak moja matka? - spytał lekceważąco.
- A chcesz znowu dostać bułkę pod sklepem od staruszki? - skrzyżowałam ręce na piersi i czekałam na sarkastyczną odpowiedź z jego strony, jednak ten tylko skinął głową, lekko się przy tym uśmiechając.
Wróciłam do lustra, wyjmując z kosmetyczki tusz do rzęs.
- Okej, może tym razem będziesz mi posłuszny... - powiedziałam cicho, spoglądając gniewnie na małą szczoteczkę. Otworzyłam szeroko oko, podkreślając delikatnie rzęsy i modląc się w duchu, bym tylko nie wyjechała poza łuk.
- No żesz kurwa! - warknęłam - Trzeci raz poprawiam to oko!
Zdenerwowana rzuciłam wszystko w bok, biorąc do ręki stelę i kreśląc na ramieniu runy Wdzięku i Urody. Gdybym miała wybrać jedną spośród wszystkich moich mocy, pozbyłabym się wszystkich, tylko nie tej od tworzenia nowych run. Każdy to ceni, zwłaszcza teraz, gdy nadchodzi wojna.
- Gotowa? - odwróciłam się w stronę drzwi, gdzie stał Jace, oparty o futrynę.
- Można tak powiedzieć - jęknęłam przeciągle i spojrzałam nostalgicznie w okno. Po chwili usłyszałam kroki zmierzające w moim kierunku, więc natychmiast się odwróciłam.
- Pięknie wyglądasz - powiedział, delikatnie się nade mną pochylając i całując mnie w czubek głowy.
Faktycznie, nie mogłam temu zaprzeczyć. Miałam na sobie miętową sukienkę z wąskim paseczkiem przewiązanym w tali oraz czarne, pasujące do tego szpilki. Włosy zlokowałam i związałam je potem w ślicznego, wysokiego kucyka. Paznokcie wyglądały jak okrągłe milion dolarów. Wszystkie, prócz środkowego, pomalowane były na miętowo, tamten - na srebrno z dodatkiem brokatowych kryształków. Niektóre z nich przyozdobiłam małymi koralikami, co dodało im brakującego uroku.
Uśmiechnęłam się na jego słowa, kładąc rękę na jego torsie.
- Idziemy? - spytałam, zjeżdżając dłonią coraz niżej, na co ten cicho mruknął i złączył nasze palce razem.
- Idziemy - jego pewny ton spowodował dreszcze na moim ciele.
- Ostatnio jesteś jakiś dziwny - powiedziałam, gdy już byliśmy na świeżym powietrzu.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Sama nie wiem. Jakbym wyczuwała jakąś aurę dookoła ciebie...
- Clary - przerwał mi, ściskając moje ramiona. Jego oczy, w których spokojnie widziałam swoje odbicie były na równi z moją głową - Jesteś Nocnym Łowcą, nie Czarodziejem. Przypomnij to sobie, kiedy znów będziesz chciała pierdolić o jakiejś aurze - i poszedł dalej, zostawiając mnie w tyle.
***
Po wejściu do małej kawiarenki, w której miała się odbyć impreza próbowałam odszukać wzrokiem Jace'a, który zaraz za pierwszym lepszym zakrętem zniknął mi z oczu. Jakby rozpłynął się w powietrzu, bo nieważne, w którą stronę spojrzałam i ile razy się obkręciłam, go nie było. Nieśmiało sprawdzałam każde pomieszczenia w lokalu, by znaleźć źródło dźwięku, które dopiero byłam w stanie usłyszeć. Z każdym moim krokiem muzyka była coraz bardziej intensywniejsza, co oznaczało, że tuż za rogiem jest jakaś wieża stereo, a co za tym idzie - przyjęcie, które miało się zacząć za jakieś 25 minut. Wyszłam do ogródka, gdzie znalazłam pierwszych gości oraz Isabelle, do której natychmiast podeszłam. Po wymienieniu uśmiechów mocno się do siebie przytuliłyśmy, jakbyśmy nie widziały się szmat czasu.
- Ślicznie wyglądasz - powiedziałyśmy równo, nadal lekko się kołysząc. Po chwili milczenia wybuchłyśmy śmiechem, wreszcie się od siebie odrywając.
- Pomożesz mi przenieść ciasta na stół? - spytała, wskazując kciukiem za siebie. Przytaknęłam głową, po czym ruszyłam za dziewczyną - Niektóre są w lodówce, a niektóre na blacie, już pokrojone.
- To ja wezmę te - podeszłam do niskiego pulpitu, biorąc kilka talerzy do ręki i idąc z nimi z powrotem na taras. Izzy wybrała idealną pogodę na przyjęcie. Co prawda słońce powoli znika za horyzontem, ale to nie zmienia faktu, że mimo niskiej temperatury jest strasznie ciepło. Opadłam zmęczona na uroczą ławeczkę przy płocie i zamknęłam oczy, pozwalając sobie na chwilę odpoczynku.
- A gdzie Jace? - usłyszałam kolejne pytanie ze strony przyjaciółki, która, gdy odsłoniłam powieki, siedziała tuż obok mnie. Wzruszyłam ramionami, znów popadając w krótki sen.
- I nic cię to nie obchodzi? - moje długie milczenie zdało się na nic, gdyż brunetka cały czas naciskała - I.Nic.Cię.To.Nie.Obchodzi?
- Izzy, skończ! - warknęłam, ściągając okulary z oczu. Spojrzałam na nią wymownie, po czym znów się odprężyłam, czekając na resztę gości.
- Okej - skrzyżowała ręce na piersi - Okej - ściszyła swój ton o połowę, westchnęła, a dalej usłyszałam już tylko dźwięk jej obcasów.
Jeśli tak dalej pójdzie to zostanę całkiem sama, bo choć nie wiem w czym zawiniłam, zawsze to jest moja wina...
***
Muzyka od kilku minut zaczęła grać coraz głośniej, wprawiając ludzi w dziki taniec na parkiecie. Kiedy ja dobrze bawiłam się wraz z Alex w kącie ogródka, nie mogłam przestać myśleć o niczym innym, jak o tym, co wydarzyło się niecałe 10 minut temu. Przeprosiłam na moment blondynkę i wbiegłam na schody, by łatwiej było mi wypatrzyć Isabelle. Gdy zobaczyłam ją bacznie obserwującą tłum tańczących ludzi z różnych ras, natychmiast do niej podeszłam, starając się wymusić uśmiech na mojej twarzy.
- Dlaczego nie tańczysz? - spytałam przyjaciółkę, lecz widząc jej zmieszaną minę ponowiłam pytanie jeszcze kilka razy.
- Nie widzę nigdzie Simona, martwię się.
- To dziwne, że tak nagle zaczęłaś się nim interesować.
- Zawsze to robiłam, Clary. Po prostu tego nie dostrzegałaś.
- Pomiędzy wami coś jest, prawda? - spytałam po chwili milczenia, na co ta wzruszyła ramionami.
- Kiedy zginął Alec, przyszłam do niego. Powiedziałam, że tylko on potrafi mnie zrozumieć. Wtedy... wtedy coś poczułam. Jakbyśmy nagle się do siebie zbliżyli i...
- I?
- I się pocałowaliśmy. Z każdą sekundą czułam coraz większe pożądanie i... skończyło się na seksie.
- Jak to?
- On o tym nie wie. Nie wiem czemu... Och, Clary, to wszystko jest jakieś zjebane! Jakby to wszystko, co teraz widzę było zwykłym, jebanym snem, z którego zaraz się obudzę, a wszystko, co kocham i kochałam do tej pory zniknie, łącznie z moimi wspomnieniami - ostatnie zdanie wymówiła przez łzy, jakby naprawdę się tego bała.
- Uspokój się, wszystko jest ok - objęłam ją ramieniem, bawiąc się jej włosami.
- Nie wypada płakać na własnym przyjęciu, skarbie - obie podniosłyśmy głowy, zdając sobie po chwili sprawę, kto przed nami stoi.
- Mamo! - brunetka szybko się ode mnie odsunęła i rzuciła na Maryse.
Są takie same, ale jednak tak różne. Ich charaktery to dwie inne, odmienne osobowości. Isabelle jest rozważna i bezpośrednia, dzięki czemu czasami maleje w oczach ludzi, a jej matka jest egoistyczna i surowa, przez co łatwiej jest jej owinąć sobie kogoś wokół palca. Wcale się nie dziwię, że jest główną ambasadorką Clave, skoro nawet bandę tych aspołecznych pojebów potrafi nieźle nakręcić i naprowadzić na złą drogę.
- Clary - usłyszałam głos Maryse wyrywający mnie z rozmyśleń. Gdy tylko podniosłam wzrok, ta patrzała się centralnie przed siebie, dając mi do zrozumienia, że mam zrobić to samo.
Jace - pomyślałam. Znów spojrzałam na Maryse, po czym skinęłam głową i ruszyłam na samobójczą misję, bo przepchać się przez ten tłum nie było wcale łatwo.
Gdy byłam wystarczająco blisko, chłopak podniósł głowę. Jego mina nie była za ciekawa, uśmiech i oczy, przepełnione nienawiścią, zdradzały wszystko.
- Jesteś zły - zauważyłam, podchodząc o kilka kroków bliżej.
- Nie, kurwa. Marszczę czoło i mrużę oczy, bo cię niedowidzę.
- To nie było pytanie - westchnęłam zmieszana i usiadłam obok niego. Delikatnie oparłam głowę na jego ramieniu, przymykając oczy. Blask księżyca dodawał romantycznego klimatu, czego nie robiło spięte ciało Jace'a. Chłopak wyraźnie był czymś zmartwiony, a z doświadczenia wiedziałam, że każde pytanie skierowane do niego, właśnie teraz, jeszcze bardziej zepsułoby mu humor.
Wiatr bawił się gałęziami drzew i kreślił niewidzialne znaki w powietrzu. Gdy tylko usłyszałam jego ciche gwizdanie, zadrżałam, jakbym wiedziała, że jego podmuch zaraz się tu zbliży. W jednej chwili moje oczy błyskawicznie się otworzyły, gdy blondyn tylko objął mnie ramieniem, przyciągając do siebie. Nasze spojrzenia się zetknęły, a ja byłam bardziej skrępowana, niż przed szkolnym przedstawieniem w drugiej klasie podstawówki.
- Przepraszam - powiedział cicho, przykładając swoją głowę do mojej. Jego oczy były zamknięte, a czoło zmarszczone, jakby dzięki temu bardziej skupiał się na tym, co mówi - Tak bardzo cię przepraszam.
Ułożyłam dłoń na jego ramieniu, odsuwając go ode mnie szybkim ruchem. Spojrzałam prosto w jego oczy, w których kryła się zakazana miłość do młodej dziewczyny, którą jeszcze niedawno mógł nazywać swoją przyjaciółką. Przetransportowałam rękę prosto na jego policzek, złączając nasze usta w namiętnym pocałunku, pełnym goryczy i pożądania. Zapach jego perfum mieszał się z zapachem papierosów, co jeszcze bardziej mnie pociągało.
Z każdą sekundą pocałunek stawał się coraz bardziej intensywniejszy i zapewne trwałby dłużej, gdyby nie kamień, który trafił w ogrodzenie i narobił trochę hałasu. Rozejrzałam się dookoła, starając się zobaczyć choćby jakiś cień osoby, która go rzuciła, lecz bez odpowiedniej runy nie mogłam zobaczyć nic. Przymrużyłam oczy, gdy oślepił mnie jasny blask zza jakiegoś drzewa. Spojrzałam szybko na Jace'a, chcąc uzyskać zgodę na urwanie się z imprezy, lecz gdy tylko ten skinął głową, a ja miałam już przeskakiwać przez dość niski płot, usłyszałam z oddali swoje imię.
- Och, tutaj jesteś - rzekła Maryse z tą samą miną, co zwykle - Pani Inkwizytor chciała się z tobą zobaczyć.
Co do chuja? - pomyślałam, spoglądając ukradkiem na Jace'a.
- Wybacz - zaczęłam, wyciągając do przodu rękę na znak, by się obie zatrzymały - Rosalie - przekręciłam głowę o 45°, uroczo się przy tym uśmiechając - Ale będziemy musiały przełożyć to spotkanie na inny termin - powiedziałam i pociągnąwszy za sobą blondyna przeszłam przez bramę na drugą stronę ogrodzenia.
- Jace - zaczęłam powoli, silniej ściskając jego dłoń - Mogę cię o coś prosić?
- A jak myślisz?
- Zostań tutaj, dobrze?
- Clary, nie...
- Wszystko będzie dobrze, poradzę sobie - przerwałam mu, zanim zaczął swoją gadkę, jak to bardzo jestem niedoświadczona w nocnych poszukiwaniach.
- Ale...
- Proszę.
Usłyszałam ciche westchnięcie chłopaka, co zapewne oznaczało poddanie się jego twardej strony.
- Uważaj na siebie - lekko musnęłam jego wargi, po czym pobiegłam w głąb lasu.

Perspektywa Jace'a:
Choć długo się zastanawiałem, czy iść za Clary, jednak zdecydowałem się zawrócić. Ominąłem szerokim łukiem Maryse, a następnie Rosalie, po czym dołączyłem do Isabelle.
- Hej - opadłem na krzesło obok niej, biorąc pierwszy lepszy kieliszek do ręki.
- Hej - odpowiedziała zaskoczona moją nagłą obecnością - Nie jesteś z Clary?
- Nie jesteś z Simonem?
Spojrzeliśmy na siebie jak na ostatnich pojebów, po czym wzruszyliśmy ramionami i upiliśmy łyk Krwawej Mary. Mimo tego, że muzyka miała swoje rytmy, przez które trudno było mi się skupić nad samym sobą, wciąż myślałem o Clary. Pojawiła się przypadkiem i nie chcę, żeby przypadkiem odeszła przez moją nieuwagę i niezdrowe myślenie. Tak strasznie się o nią boję, pomimo tego, że jest doświadczoną Nocną Łowczynią i pomimo tego, że zrobiła ze mnie strasznego mięczaka. Właśnie pomimo to ją kocham, bo to ona mnie tego nauczyła. To ona nauczyła mnie kochać i być odpowiedzialnym nie tylko za siebie, ale i za tych, na których mi cholernie zależy i których za nic w świecie nie chciałbym stracić. Po stracie parabatai, gdzie wciąż czuję pustkę w sercu, nie mogę sobie pozwolić na żaden błąd z mojej strony.
"[...]I wanna kiss you, make you feel alright
I’m just so tired to share my nights
I wanna cry and I wanna love
But all my tears have been used up..."
Nie mówiąc o niczym Isabelle błyskawicznie ruszyłem przed siebie, nie wiedząc tak naprawdę dokąd zmierzam. Wyszedłem z lokalu, by odetchnąć trochę świeżym powietrzem, bo wewnątrz, mimo tego, że wszystko odbywało się w ogródku, po prostu nie było do niego dostępu ze względu na tłum szalejących ludzi i wysokie ciśnienie podwyższone przez naszą drogą Inkwizytorkę.
Mijałem masę nieznanych mi ludzi. Tak naprawdę pierwszy raz mogłem popodziwiać ich przygnębione twarze, nieświadome tego, w jakim niebezpieczeństwie się znajdują. Wcześniej nie miałem na to najzwyczajniej czasu, nie mówiąc już w ogóle o wychodzeniu z Instytutu, by najnormalniej w świecie się przejść.
Wyciągnąłem słuchawki z kieszeni spodni, wkładając je potem do uszu. Odwinąłem kabelek, sprawnie podłączając jacka do telefonu. Zacząłem ruszać głową równie z tempem grającej muzyki, jakby mocne dźwięki wprawiły moje ciało w stan dzikiej frenezji. Błądziłem ulicami Nowego Jorku, podziwiając Brooklyn z każdej jego strony. Nawet jeśli słońce od kilku godzin kryło się za horyzontem, a na niebie widniał księżyc w pełnej okazałości, miasto tętniło życiem jak jeszcze nigdy dotąd. Drogi, oświetlone przez tutejsze latarnie, by dziury i pęknięcia były jeszcze bardziej widoczne dla oczu straży miejskiej, ciągnęły się w nieskończoność, przez co jeszcze dłużej zapatrywałem się w miejski krajobraz. Im dłużej tutaj jestem, tym szybciej chcę się stąd urwać.
Cały Brooklyn aż poci się od ilości klubów. Nie, żebym wybrzydzał te lokale, gdzie striptiz i seks za pięć dych jest na porządku dziennym - nie, absolutnie. Ale to, że tyle lasek, które spokojnie mogłyby mieć każdego, a zwłaszcza tych bogatych playboyów, których szukają stanowczo mi nie odpowiada. Pamiętam, jak dwa lata temu miałem przygodę z jedną z brooklyńskich prostytutek, żeby nie powiedzieć dziwek. To, że zjebały sobie przyszłość nie jest totalnie moją sprawą.
Christina była wysoką, śliczną i zgrabną brunetką. Jej ego, podobnie jak moje, przewyższało ją o połowę. Oczy, co prawda małe, ale o bardzo charakterystycznym odcieniu brązu uważała za najważniejszy i najbardziej podniecający facetów detal. Przygoda na jedną noc, tak, ale jak widać nadal ją pamiętam i myślę, że pozostanie mi w głowie przez bardzo długi czas. A szkoda, bo to, że facet, zwłaszcza taki jak ja, puszcza się podobnie jak większość modelek na lewo i prawo kompletnie nie jest w moim typie i nigdy nie było. To, że alkohol w połączeniu z papierosami i kokainą tak na mnie podziałał dał mi tylko cenną lekcję, bym na przyszłość bardziej uważał, co biorę do mojego pustego ryja.
Zagryzłem wewnętrzną stronę policzka, przypominając sobie o zdarzeniu sprzed dwóch lat. Moja naiwność i głupota czasem nie znają granic, ale wtedy przekroczyły jej próg o bardzo dużą skalę, co wcale mi nie odpowiadało.
Przechodząc ulicą, która nie należała do tych zadbanych, skrzywiłem się, gdy tylko zobaczyłem trzech napakowanych i szukających problemów facetów. Widać, że nawet tutaj, w jednym z najspokojniejszych zakamarków Nowego Jorku znajdą się tacy, jak oni, potocznie nazywani gangsterami i tymi, którzy mają wyjebane w zasadzie na wszystko. W sumie byśmy się nawet dogadali, oni też mają własne, twarde prawo, ale prawo, którego należy przestrzegać. Co z tego, że w pierwszym punkcie zapewne mają wypisane to, jak mają traktować policjantów, którzy akurat zechcą sprawdzać okolicę, w której legalnie przesiadują.
- JP na 100%, prawda chłopcy? - jęknąłem sam do siebie, przechodząc obok tych goryli.
Jeden gruby, drugi gruby, trzeci gruby, a gdzie kurwa czwarty? Przecież sami nie dadzą rady zatarasować przejścia, dzięki któremu z łatwością można skrócić drogę.
Sprytnie się obok nich przecisnąłem, na szczęście nie dotykając żadnego z nich choćby opuszkiem palca. Choć z drugiej strony wątpię, by coś poczuli. Taka kupa tłuszczu i mięsa nie zareagowałaby nawet na to, gdyby ktoś mu wyjebał z łokcia lub rzucił darmową szynkę pod nos.
Minąwszy pobliski sklep monopolowy skręciłem w prawo, znów mając przed oczami lokal, w której z tego co widać nadal trwa impreza. Nie sądziłem, że powiedzenie "Tylko ich spuścić z oczu..." sprawdzi się w moim wypadku. Nie było mnie przez dosłownie kilkadziesiąt minut, a ci już zdążyli owinąć cały budynek papierem toaletowym.
- Witamy z powrotem - powiedziały dwie, półnagie kobiety, które ewidentnie ktoś musiał wynająć, żeby stały tu jak wieszaki. W sumie dużo im nie brakuje, by przybrały taką formę, prawda?

Perspektywa Isabelle:
Impreza powoli zbliżała się do końca, co można było poznać po gościach i ilości alkoholu w ich krwi. Coś czuję, że Faerie nie przyjęły tego dobrze, bo jako jedyna rasa obecna na przyjęciu wyszły po zaledwie kilku opróżnionych do pełna kieliszkach.
- Iz - usłyszałam znajomy głos, który swoją drogą był strasznie zniekształcony - Wiesz może, dlaczego mam połamany telefon?
Blondyn wyciągnął z kieszeni kilka metalowych części smartfona, trzymając je na otwartej dłoni, bym mogła bezpośrednio na nie spojrzeć, co i tak uniemożliwiły mi jego dzikie drgawki.
- Jace, rzucałeś nim jak ostatni idiota.
- Pierdolisz...
Pokręciłam zażenowana głową, przewracając oczami, bo jedynie na taki gest mogłam się zdobyć.
- Dlaczego? - dodał, siadając przy stole, który właśnie miałam odnieść do sali. Ten chłopak wszystko mi uniemożliwia...
- Stary, włączyłeś tryb samolotowy i krzyczałeś "transformacja dziwko"... - skrzyżowałam ręce na piersi, czekając na jego odpowiedź.
- Kurwa - jęknął, upijając łyk wody - Wiedziałem, żeby zostać z Azorami.
- Azorami? - uniosłam pytająco brew w górę.
- Wiesz, takie grube kupy mięsa, które zwykle stoją na skrzyżowaniu obok monopolowego.
Zaśmiałam się, kręcąc głową.
- Ale dlaczego akurat "Azor"? - westchnął.
- Założę się, że gdybym tylko podał im jakiś kawał mięcha od razu by się na niego rzucili.
Wiedziałam, że Jace ma głowę pełną pomysłów, ale nigdy nie widziałam u niego tyle entuzjazmu i kreatywności w jednym. Zwykle nie łączył tych dwóch cech w jedno, ale ostatnio wszystko robi na odwrót, nie mówiąc już o noszeniu ubrań na tzw. 'lewej stronie'.
- Idź się zdrzemnij, może zdążysz jakoś wytrzeźwieć przed wyjściem do domu - objęłam go od tyłu wokół szyi, nie dając mu możliwości odsunięcia się ode mnie. Musnęłam delikatnie jego policzek, od razu mieszając się na wyczuwalny odór alkoholu i papierosów.
- Dzięki, Iz - jego ton przybrał zupełnie inną barwę niż poprzednio, co nie tylko podniosło mnie na duchu, ale też spowodowało uśmiech na mojej bladej twarzy.
Wbiegłam po schodach na górę z zamiarem włożenia walających się wszędzie sterty naczyń do zmywarki. Wcisnęłam mały przycisk uruchamiający działanie maszyny, po czym przeszłam z kuchni do recepcji, chcąc opłacić rachunek za wczorajszy wieczór, który swoją drogą kosztował mnie mniej niż myślałam, a to oznaczało, że za resztę oszczędności mogę iść swobodnie na zakupy w galerii handlowej, używając nie tylko pieniędzy, ale i też mojej nowej, złotej karty. Ach, złota karta, która po dodaniu odpowiednich środków przynosi więcej zysku niż strat. Spokojnie mogłabym wykupić wszystkie ubrania najlepszej jakości z najlepszych marek, lecz wolałabym nie zmieniać się w typowe gwiazdy Hollywood.
Wróciłam do kuchni nie tylko myślami. Usiadłam przy stole, bacznie obserwując elektroniczny zegarek wbudowany w piekarnik. Każde jego mignięcie oznaczało, że zbliża się czas na wyjęcie porcelanowych naczyń ze zmywarki, która swoją drogą już dawno zakończyła swoją robotę. Powoli i ostrożnie, z widocznym skupieniem na twarzy, co charakteryzowały przymrużone oczy, wyciągnęłam czyste i suche talerze wraz z sztućcami, odkładając je bezpiecznie na blat, skąd pewnie przejdą do osobnych i wyznaczonych przez recepcjonistkę szaf i szuflad.
Podeszłam do dużego okna, z którego miałam widok na cały ogród, a także na to, co dzieje się poza jego granicą. Daleko za uroczym, brązowym ogrodzeniem była masa drzew rosnących jeden obok drugiego, tworząca w ten sposób mały zagajnik, a także odseparowaną od rzeczywistego świata spokojną sferę, gdzie bez problemu można by było posiedzieć w zaciszu i poczytać jakąś dobrą lekturę.
Ale prócz tego, gdzieś dalej, może być jakaś tajna korporacja, o której nie wie nikt prócz jego uczestników i zarządców, tworząca jakieś podejrzane kopie mające na celu stworzenie nowych marionetek Strażnika?
W jednej chwili wszystko stało się szare, a to, co było niewidoczne dla ludzkiego oka nagle przybrało jaskrawą barwę pozwalającą na poznanie genezy i kształtu danego obiektu, co w tym wypadku było zwykłym, bezbronnym jelonkiem.
Ale zaraz... Jeleń w Nowym Jorku?

Perspektywa Simona:
Siedziałem skulony na łóżku, cicho popłakując w poduszkę. Jeszcze niedawno wszystko było inne, gdyby nie te pierdolone narkotyki w Pandemonium, które dał mi ten frajer. Pamiętam to, jakby to było wczoraj, co w zasadzie spełnia te kryteria.
Głośna muzyka, która zagłuszała każde jego słowa, przez co z każdą chwilą musiałem się do niego zbliżać i brak świeżego powietrza, dzięki czemu czułem się jak kilka lat temu podczas pobytu na wakacjach, gdzie od tak odcięli dopływ tlenu w bańce, w której świetnie się bawiłem.
- Bierzesz, albo idziesz sobie trochę odetchnąć na zewnątrz i kurwa nie wracasz tu już nigdy więcej - warknął przez zaciśnięte zęby, trzymając w dłoni małą paczuszkę.
Włożyłem ręce w kieszenie dżinsów, odwracając się niechętnie bokiem do towarzysza, co najwidoczniej uznał za zniewagę, gdyż natychmiast cisnął mną w kąt tak, że moje plecy zderzyły się z lodowatą ścianą.
- Głuchy, czy głuchy? - zaśmiał się, podnosząc mnie kilka centymetrów w górę za kołnierz koszuli, odbierając mi w ten sposób cały zapas powietrza, jaki tylko miałem w płucach. Nerwowo sięgnąłem rękami w górę, by w jakiś sposób postarać się poluzować wyimaginowany węzeł, lecz diler, z którym miałem do czynienia mi na to nie pozwolił i jeszcze bardziej docisnął mnie do ściany. Błagałem Razjela o każdy kolejny oddech, lecz nie sądzę, żeby mógł spełnić moje oczekiwania i od tak pozbyć się ciężaru, który coraz bardziej zaciska się wokół mojej szyi.
- Spokojnie, Łowco - a więc wie, kim jestem - Nie mam zamiaru zrobić ci krzywdy.
Nie? - spytałem siebie w myślach, co i tak było ciężkie z silnym uściskiem dookoła karku.
- Nie przed zapłatą - dodał, śmiejąc się wniebogłosy, co swoją drogą było trochę komiczne.
Odstawił mnie z powrotem na ziemię, a ja, nie mogąc utrzymać równowagi, padłem na kolana, dławiąc się własną śliną. W tle, poza moim nagłym atakiem kaszlu i przekrzykującą wszystko muzyką, słyszałem śmiech jednego z dwójki mężczyzn, którzy nadal mają w planach wciśnięcie mi tego świństwa.
- No już, to ci powinno pomóc - powiedział brunet, schylając się nade mną i wstrzykując mi coś do żyły.
Dopiero teraz zauważyłem jego przekrwione, pełne zawiści oczy i ostre pazury oraz kły wysuwające się na zewnątrz. Mężczyzna oblizał swoje wargi, po czym wpił się w moje ramię, z którego nadal sączyła się krew.
- Pan będzie zadowolony - skwitował drugi, który jak gdyby nigdy nic obserwował całe zajście z założonymi rękami.
Zaraz po tym, gdy brunet raczył się ode mnie odsunąć i zabierając ze sobą swojego kolegę po prostu odejść i zostawić mnie w spokoju, cisnął małą paczuszką prosto we mnie, dodając coś w swoim języku.
- To jest reszta ze strzykawki - puścił mi oczko, po czym odwracając się tyłem do mnie, dodał: Dobrej zabawy!
Widać, że nie tylko Jace ma skłonności do przekraczania bariery własnej głupoty. Co mnie kurwa podkusiło, żeby w ogóle wejść do klubu, gdzie aż roi się od demonów, które tylko czekają na takiego wyrzutka jak ja?
Gdzie nie stanę, tam zawsze czekają mnie albo problemy, albo kłopoty, co w zasadzie się pokrywa. Teraz pozostaje mi tylko czekanie, aż mój organizm zacznie świrować i stanę się prawdziwą maszyną do zabijania, którą i tak już byłem, zanim w ogóle się urodziłem lub proszenie o pomoc przyjaciół, których w każdej chwili mogę skrzywdzić, nawet o tym nie wiedząc.
Przed oczami miałem nie tylko mroczki, ale także poszczególne zdania i wyrazy z książki, którą jakimś cudem udało mi się odnaleźć w zakamarkach instytuckiej biblioteki.
"stan umysłu, który niszczy i rozrywa od środka..."
"oczy, które stają się czarne i mgliste..."
"zęby - wydłużają się, jak kły... zaostrzają końcówki, dzięki czemu wyglądem przypominają sople lodu..."
"ciało... rozciąga się, a skóra napręża się pod naporem rosnących kości"
"właśnie tak zaczyna się przemiana..."
- Kurwa - jęknąłem, łapiąc się za głowę i silnie zaciskając palce - Kurwa, kurwa, kurwa.

___________________________________________________________________________________________
Sprawy nieco się skomplikowały, a nawet zaszły za daleko, prawda?
Jak myślicie, czy Simon postąpi właściwie i wyjawi swój sekret przyjaciołom, czy może zachowa to dla siebie i nie będzie naruszał nigdy więcej strefy Instytutu, by nie narażać nikogo na niebezpieczeństwo, które on sam może wywołać?
A Clary - czy uda jej się odszukać to, za czym, lub też za kim w pogoń wyruszyła, urywając się z imprezy przyjaciółki i znieważając obecność Inkwizytorki?

Swoją drogą dziękuję bardzo za 12.000 wyświetleń. Dwa tysiące to spora liczba, jeśli chodzi o nabyte wyświetlenia w ciągu miesiąca braku odzewu z mojej strony, za co jak wiecie serdecznie przepraszam :)
Miłego dnia, misie!