A teraz: miłego czytania (rozdziału, który swoją drogą niezbyt mi wyszedł - przyznaję się)!
Perspektywa Clary:
Cały czas szłam przed siebie, nie zwracając większej uwagi na to, co dzieje się dookoła mnie. Za wszelką cenę chciałam już być na miejscu i wyjaśnić sobie z Sebastianem cel jego pobytu w Nowym Jorku. Za każdym razem, gdy tylko myślałam o blondynie, czułam dziwny ucisk w żołądku, ale zostawiłam tę informację dla siebie i pobiegłam dalej ścieżką, mijając kolejne budynki, które z każdą sekundą wydawały się być mi coraz bardziej obce. W końcu zobaczyłam średniej wielkości tabliczkę z wygrawerowanej na nią nazwą ulicy: "High Street". Szybko odnalazłam wzrokiem wysoką kamienicę, w której podobno mieszkał mój niby brat i podeszłam bliżej klatki schodowej, wpisując znany mi znikąd kod dostępu na małej klawiaturce. Po usłyszeniu charakterystycznego dźwięku, jakby dzikiego warczenia, wstąpiłam do środka i przeszłam dalej w kierunku windy, czekając aż się otworzy. Weszłam w jej głąb, opierając się o ścianę i wciskając guzik z małą jedenastką. Nuciłam cicho tekst piosenki, która ostatnio wciąż krążyła mi po głowie i mimo moich błagań - nie chciała jej opuścić.
"These four lonely walls have changed the way I feel
The way I feel, I'm standing still
And nothing else matters now, you're not here
So where are you? I've been callin' you, I'm missin' you"
Nieumyślnie spojrzałam w górę, gdzie zobaczyłam dziwny cień, który albo szukał kłopotów, albo chciał je spowodować. Skrzyżowałam ręce na piersi, nie zwracając większej uwagi na tajemniczą postać, i spokojnie czekałam, aż dojadę na wyznaczone miejsce. Kiedy w windzie rozszedł się dźwięk oznaczający, że dojechałam na prawie ostatnie piętro budynku, natychmiast odsunęłam się od lodowatej szyby, chcąc wyjść na korytarz, gdyż szczerze miałam dosyć tego, że czułam na sobie czyjś wzrok. W momencie, gdy jedną nogę miałam już po drugiej stronie drzwi, ktoś ścisnął mnie za rękę, ciągnąc do tyłu, przez co moje plecy zderzyły się z dobrze zbudowanym ciałem mężczyzny. Odsunął mnie bezpiecznie na bok, blokując mi jakąkolwiek drogę ucieczki, jednocześnie wciskając ręką każdy możliwy przycisk, co sprawiło, że w całym pomieszczeniu, jak i może nawet w budynku, wysiadły korki.
- Pojebało cię? Zepsułeś windę! - wydarłam się na wciąż nieznajomego mi typa.
- Tym lepiej, cukiereczku - zaśmiał się, ukazując śnieżno białe zęby.
Przewróciłam lekceważąco oczami, chodząc w kółko i mrucząc coś pod nosem, co i tak nie miało najmniejszego sensu.
- Możesz przestać? Proszę? - zacisnął palce dookoła mojej dłoni, a ja spojrzałam na niego wymownie, po chwili uwalniając swój nadgarstek z jego uścisku - Nie musisz się mnie bać - uniósł powoli kąciki ust, co w połączeniu z jego intensywnymi dołeczkami w polikach wyglądało zabójczo.
- Ouuu, doprawdy? W sumie masz rację, w końcu to normalne, kiedy obcy facet umila ci czas swoją obecnością podczas jechania windą, a potem od tak ją zatrzymuje - rozłożyłam dłonie, chcąc... w zasadzie nie wiem co chcieć zrobić, ale coś na pewno.
Chłopak zaśmiał się cicho, po czym odsuwając się ode mnie, podszedł do tabliczki z guzikami, wciskając kilka z nich jednocześnie, i jeszcze w tej samej sekundzie w środku zapaliło się światło, a drzwi, jak gdyby nigdy nic, otworzyły się, ukazując ten sam korytarz, który widziałam jeszcze kilka minut temu.
- Ty... - wytrzeszczyłam oczy, uświadamiając sobie, że od samego początku chłopak miał pełną kontrolę nad tym, co się dzieje - Zawsze jesteś taki zabawny?
- Powinnaś to wiedzieć, słonko - mrugnął do mnie porozumiewawczo, po czym widząc moje zakłopotane spojrzenie, zdjął ciemny kaptur z głowy, ukazując twarz, która jak się okazało była mi tak dobrze znana. Te oczy, których zazdrościła mu każda napotkana przez niego dziewczyna... te piękne, szkarłatno-niebieskie tęczówki, w których widziałam blask migającej świetlówki, w których w każdej chwili mogłabym zatonąć i za którymi tak cholernie tęskniłam...
Nie czekając ani chwili dłużej, po prostu rzuciłam się w ramiona chłopaka, bawiąc się jego włosami w sposób, jakby zaraz znów miał zniknąć.
Perspektywa Jace'a:
Wracałem z kolejnego wypadu do klubu, gdzie z każdą nową imprezą aż roi się tam od demonów. Skupiłem się na drodze, by tym razem nie zabłądzić, rozmyślając nad Clary, która od tak zniknęła, nie zostawiając żadnej wiadomości.
- Lewo - skwitowała Isabelle, która nie odstępowała mnie na krok.
Zaśmiałem się, kręcąc przecząco głową, po czym dogoniłem dziewczynę, spoglądając na nią kątem oka. Grymas na jej twarzy wydawał się nie mieć końca: zmarszczone czoło, na którym każda mała żyłka skakała z nadmiaru emocji, lekko przymknięte oczy, nad którymi widniały brwi o specyficznym kształcie oraz zaciśnięte usta, z których ściekała strużka krwi. Zatrzymałem dziewczynę ramieniem, przykładając kciuk do jej warg, składając na nich później delikatny nacisk, by brunetka uwolniła je spod nacisku swoich zębów. Wierzchem dłoni starłem szkarłatną ciecz z jej podbródka, po czym odwzajemniłem jej uśmiech, gładząc ręką jej siny policzek.
- A teraz mów: co jest? - zaśmiałem się, obejmując dziewczynę ramieniem i kontynuując drogę do Instytutu.
- A musi coś być? - unikała mojego spojrzenia - Po prostu mam zły dzień.
- Od 72 godzin? - nastała chwila ciszy, dzięki której byłem w stanie usłyszeć jej przyśpieszony oddech - Ma to związek z Simonem?
- Nie - odpowiedziała szybko, po czym natychmiast odwróciła głowę w przeciwnym kierunku. Kłamie, słyszę to w jej głosie oraz zdradza to jej zachowanie, postawa i szybsze bicie serca - Ok - westchnęła - Simon nie zachowuje się ostatnio tak, jak przystało na Nocnego Łowcę. On... nie jest już sobą, to już nie jest ten sam człowiek, którego poznaliśmy kilka lat temu...
- Iz, szybciej! - krzyknąłem, akcentując każdą literkę.
- On jest demonem! - podniosła głos, dzięki czemu wiadomość wywołała u mnie jeszcze większe dreszcze.
- Dlatego od tygodnia nie przebywa w Instytucie... - powiedziałem bardziej do siebie, niż do niej.
Zanim zdążyłem zrobić jakikolwiek ruch, usłyszałem głośny huk, jakby spowodowany wybuchem bomby, co w Nowym Jorku było dość niecodzienne. Powoli wyjąłem serafickie ostrze zza pasa spodni, po czym zacząłem się skradać, delikatnie stąpając po trawie. Odbezpieczyłem wejście do kanałów, gdzie znajdowało się źródło dźwięku.
- Wypiorę ci te ciuchy - szepnąłem do Isabelle, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć o stanie pomieszczenia, do którego zaraz wejdziemy. Mimo tego, że jej nie widziałem, mógłbym przysiąc, że tylko wzruszyła ramionami, uśmiechając się od ucha do ucha - Gotowa? - spytałem, podając jej dłoń, którą chwilę później ujęła.
Wskoczyłem do płytkiej wody, która nie dosięgała mi nawet do kostek, ciągnąc za sobą dziewczynę. W pobliżu nie było nikogo podejrzanego, jakby te wszystkie szepty, które słyszałem na zewnątrz były tylko zwykłym złudzeniem. Z każdym krokiem na ścianach pojawiały się dziwne cienie przypominające wycinki z życia przypadkowego obywatela miasta. Począwszy na małym dziecku w kołysce, poprzez naukę w college'u, kończąc na powieszeniu się w własnej toalecie, z dala od społeczeństwa. Hipnotyzujące głosy, które miały w sobie coś, dzięki czemu nie chciało się opuścić kanału, tylko brnąć w to gówno dalej, nie odstępowały nas na krok. Ścisnąłem mocniej dłoń Iz, dając jej znak, że nadal tu jestem. Nagle dotarliśmy do drewnianych drzwi, które znacznie różniły się od tych w piwnicach Instytutu. Te były w całości pokryte zielonym mchem, bluszczem, czy innym tego typu syfem. W każdym razie stanowiły świetne zabezpieczenie, by przypadkiem ktoś, kto nie ma odpowiedniego narzędzia, nie mógł wejść do środka, a potem nigdy nie mógł tu wrócić ze względu na głosy, działające podobnie do śpiewu syren. Człowiek, który tworzył te tunele musiał mieć nieźle najebane w głowie. Choć wcale nie musiał to być człowiek...
Wyjąłem z kieszeni podręczny scyzoryk, dzięki czemu z łatwością poradziłem sobie z zagradzającą mi drogę rośliną. Gorzej było z zamkiem, który zerdzewiał po tylu latach nieużywania. Odsunąłem się kilka kroków w tył, by zaraz naprzeć na drzwi wszystkimi mięśniami. W końcu po trzech, czterech próbach zamek pękł, ukazując pomieszczenie, którego doszukiwali się światowi archeolodzy. Widok zapierał dech w piersiach, i wcale nie było to przyjemne doznanie. Odór, który czuć było za drzwiami teraz był znacznie intensywniejszy. Zgnilizna, wcale nie pochodząca od zwierząt, lecz od ludzkich ciał, wypełniała całe pomieszczenie, mieszając się z powietrzem, którego i tak tu mało. Wiedziałem, że jeśli natychmiast stąd nie wyjdziemy, będziemy w niezłych tarapatach. I miałem rację, bo było już za późno na jakąkolwiek ewakuację.
- Zajebiście - wyszeptałem, bo jedynie na to było mnie w tej chwili stać.
Perspektywa Isabelle:
<...>
Perspektywa Simona:
Siedziałem skulony w rogu pokoju, czytając dalsze kontynuacje "Demonologii", chcąc przewidzieć kolejne ataki i napady agresji z mojej strony. Próbowałem przezwyciężyć ból, który nie dawał za wygraną i z każdą sekundą uciskał moje ciało. Czułem, jakbym był rozrywany na drobne kawałeczki, które ledwo widać gołym okiem. Nienawidziłem tego etapu, kiedy wieczorami znów zmieniałem się w krwiożerczą bestię. Miałem dość ciągłego przywiązywania siebie do łóżka i tego typu przedmiotów, bym nie był w stanie opuścić mieszkania.
Podszedłem do komody stojącej nieopodal łóżka, otworzyłem górną szufladę i wyciągnąłem paczkę tabletek nasennych. Wysypałem sobie odpowiednią ich ilość na wewnętrzną część dłoni, połykając je bez większego namysłu. Usiadłem na brzegu łóżka, przykrywając oczy rękoma, po czym przerzucając nogi przez ramę nakryłem swoje ciało kołdrą. Zamknąłem oczy, wyłączając lampkę jednym przyciskiem, po czym wtuliłem głowę w miękką poduszkę, zaczynając liczyć skaczące owce.
1 owca...
2 owce...
3 owce...
4 owce...
5 owiec...
6 owiec...
Lecz ból nie pozwalał mi zasnąć. Przez moje gardło przedostawały się przeraźliwe jęki, jakby wycie wilka, tylko znacznie intensywniejsze i o niższej tonacji. Wstałem, wyciągając z kieszeni spodni małą paczuszkę. Wysypałem jej zawartość na wierzch dłoni i wygiąłem się w przód, zaciągając się białym proszkiem, który błyskawicznie orzeźwił moje ciało. Czułem się delikatnie, jakbym chodził po chmurach. Widziałem masę przeróżnych elementów i kolorów, których normalne oko przenigdy nie zobaczy, zwłaszcza w tak małym pomieszczeniu, jakim jest moja kawalerka. Zamknąłem oczy, oddychając spokojnie, jakbym za chwilę miał totalnie odpłynąć. Skupiłem się na biciu własnego serca, licząc każdy jego łomot, co było znacznie lepszym rozwiązaniem niż skaczące przez płotki puchate chmurki. Ponownie położyłem się do łóżka, co przy pomocy narkotyku nie było łatwym zadaniem, w porównaniu do snu, który przyszedł szybciej niż myślałem. Natychmiast znalazłem się w nieznanej mi krainie, która z całą pewnością przyniesie nowe doświadczenia i przygody, które zapomnę, gdy tylko się obudzę.
PAMIĘTAJCIE, ŻE KAŻDY KOMENTARZ MOTYWUJE MNIE DO DALSZEJ PRACY ;) ♥
Nawet tak nie mów, rozdział jest świetny! Tylko szkoda, że nie napisałaś perspektywy Iz, ale rozumiem, że chcesz zachować tajemnicę i niespodziankę na pechową #13...
OdpowiedzUsuńNajbardziej jednak ciekawi mnie ten chłopak z windy.... czyżby Alec? <3 No bo wiesz, niebieskie oczy, Clary za nim cholernie tęskniła, więc... :D
Czekam na dalszy rozwój wydarzeń, już nie mogę się doczekać <3 pozdrawiam x
Mega, mega, mega, mega, zwłaszcza perspektywa Jace'a <3 tyle tajemnic... :o Nie pozostaje mi nic innego, tylko czekać na kolejny rozdział <3 weny życzę :) <3
OdpowiedzUsuńW końcu! Ile można było czekać? Mniejsza o to.
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze cudowny, a niebieskie oczy... Alec? MIŁOŚCI MOJA! Jestem ciekawa co takiego dzieje się z Simonem, bo robi się coraz bardziej tajemniczo.
Kocham ♥
Super rozdział! Ziastanawiam się kim jest osoba w windzie i co czeka tam Jace'a i Izzy...
OdpowiedzUsuńJa nie wiem, co napisać, dlatego po prostu napiszę, że popieram komentarze nade mną ;**
OdpowiedzUsuń